Matčyn padarunak
A. Ciažki
U Tolika siońnia dzień naradžeńnia. Dvaccać hadoŭ spoŭnilasia.
Pryjemna bylo b, kab siońnia, jak toĺki jon pryjdzie ŭ cech, akružyli jaho rabočyja i ścipla, pa-mužčynsku pavinšavali. Kab majstar Anton, z jakoha treba abcuhami slovy vyciahvać, taksama padyšoŭ da Tolika, pacisnuŭ ruku i ŭśmichnuŭsia. Toĺki hetaha nie budzie pa toj prostaj pryčynie, što nichto nie viedaje, jakaja siońnia ŭ Tolika data.
Dzień prajšoŭ zvyčajna. Kali Tolik vyjšaŭ za prachadnuju, to zadumaŭsia, kudy siabie padzieć, čym zaniacca. U pustuju kvateru iści nie chacielasia. Što tam rabić? Moža, u kino padacca? Alie sieans toĺki što pačaŭsia, a da nastupnaha amaĺ dźvie hadziny. A moža, dadomu źjeździć? Zaŭtra vychadny dzień. A doma dobra: vyśpišsia ŭvoliu na duchmianym sienie, maci smačnych aladak napiače. Tolik kančatkova vyrašyŭ pajechać u viosku i pakročyŭ na aŭtobusnuju stancyju.
Doma jaho, jak zaŭsiody, z viasiolym brecham sustreŭ Rudzik. Skuholiŭ, kruciŭsia vakol, skakaŭ jamu na hrudzi, starajučysia liznuć tvar, niby viedaŭ, jaki siońnia vialiki dzień u jaho siabra.
Maci paradkavala ŭ chliavie. Tolik prytuliŭsia da vieśničak i zadumaŭsia.
Jamu raptam stala nie pa sabie ad toj dumki, što jon, byccam hość, pryjazdžaje ŭ svaju viosku, u rodny dom. I navošta bylo jechać u toj horad? Chiba ŭ kalhasie nie bylo pracy? Žyŭ by zaraz u baćkoŭskaj chacie. I maci liahčej bylo b. A to hadavala, hadavala dziaciej, a pryjšoŭ čas — i pahavaryć niama z kim.
Narešcie maci vyjšla z chliava, pastavila lia kalodzieža viadro i pačala myć ruki. Uhliedzieŭšy syna, uśmichnulasia, zaprasila ŭ chatu. Tam smačna pachla śviežym chliebam, jablykami i jašče niečym rodnym, daŭno-daŭno znajomym. Tolik patupaŭ chvilinu kalia stala, abvioŭ vačyma pakoj, niby šukaŭ źmien, potym raspranuŭsia.
Maci skazala:
—Redka pryjazdžaješ, synok. Kali b ty siońnia nie pryjechaŭ, ja pakryŭdzilasia b.
Jana zaslala bielym abrusam stol, vyniala z piečy vialikuju pateĺniu z jaječniaj, pryniesla śviežych ahurkoŭ, talierku duchmianaha miodu. Potym padalasia da skryni, vyniala adtuĺ ci to chustku, ci to niešta inšaje, bieražliva paklala Toliku na pliačo i cicha skazala:
— Heta tvaja, synku. Dvaccać hadoŭ bierahla.
U Tolika na pliačy liažala dziciačaja kašuĺka. Jon aściarožna ŭziaŭ jaje ŭ ruki i pačaŭ razhliadać. Kašuĺka byla malieńkaja, niby liaĺčyna sukienka. Unizie matčynaj rukoj byŭ vyšyty čyrvonymi nitkami niemudrahielisty ŭzor, kaŭnieryk i rukavy abramliali vuzieńkija karunački. I vyšyŭka, i materyjal ad myćcia i času krychu paciamnieli. Toliku bylo i śmiešna, i radasna. Jamu nijak nie ŭdavalasia ŭjavić siabie ŭ takoj malieńkaj kašuĺcy.
«Heta ž trebai Taki siurpryz!» — rasčuliena dumaŭ jon. Serca napoŭnilasia cieplynioj i piaščotaj, i Tolik, jak u daliokim dziacinstvie, raptam prypaŭ da matčynaha pliača.
Jak dobra, jak pryjemna bylo maci! Bo daŭno-daŭno jana nie abdymala jaho, nie hladzila hetyja vichrastyja valasy, bo syn saromieŭsia takich pačućciaŭ. A voś zaraz nie pasaromieŭsia.
I doŭha jašče stajali jany, prytuliŭšysia adzin da adnaho, takija rodnyja, takija bliźkija liudzi.