Na pačatku vajny
I. Šamiakin
Vajna… Trecija sutki, jak jana pačalasia. Udaryla jak hrom z jasnaha nieba, ahlušyla, i ja nijak nie mahu apomnicca. Nie toĺki ciapier, paślia boju, paślia pieršych vybuchaŭ bombaŭ i našych niaŭmielych strelaŭ, hudzić u vušach. Nie, hety zvon i hul u halavie źjavilisia adrazu ž, jak toĺki ja, pieršy na batarei, pačuŭ pra vajnu. I strach (mnie soramna pryznacca ŭ hetym), strach taksama zapalaniŭ dušu z pieršych chvilin. Uvieś čas dumaju pra śmierć. Niaŭžo heta kaniec? U dvaccać adzin hod? Niaŭžo ja nikoli nie viarnusia dadomu, nie ŭbaču maci, Sašu i maju malieńkuju dačušku, što naradzilasia dva tydni nazad?
Nie mahu spać, son nie prychodzić treciuju noč. Jak toĺki zapliušču vočy, adrazu ž paŭstaje jana, maja Saša, z dačuškaj na rukach, Anina chata, takaja liubaja ciapier majmu sercu, daroha ŭzdoŭž Dniapra, pa jakoj pryjšoŭ ja i pa jakoj Saša praviala mianie siudy, u hety dalioki surovy paŭnočny kraj, nie viedajučy, što pravodzić na vajnu. Jak nikoli raniej, pryhadvajecca kožnaje jaje slova, kožny žest.
Dziŭnaja reč! Ci daŭno byŭ toj čas, kali ja liubiŭ čytać pra vajnu i, jak mnohija maje ravieśniki, upotaj maryŭ pra vajenny podźvih? Mnie zdavalasia, što adrazu ž ja zdolieju zrabić niešta takoje, što praslavić majo imia i vyratuje čalaviectva. Ciapier ja dumaju: jakoje heta ščaście — žyć na ziamli ŭ miry, cišyni! O, kab dažyć da takoha dnia!
Ja ŭspaminaju siońniašni boj, i mnie robicca jašče boĺš strašna, horka i kryŭdna.
Jany pryliacieli tady, kali niedzie tam, u nas, u Bielarusi, zachodzila sonca. A tut jano pavisla nad liasistaj hradoj nievysokich hor, kab boĺš nie źnižacca da samaj ranicy. Spačatku vieĺmi niečakana, byccam vynyrnuli z hary, źjavilisia dva «miesieršmity». Doŭhija, čornyja, jak vužy, jany prajšli nizka nad hidrastancyjaj, schavalisia za ŭschodnimi sopkami i znoŭ vynyrnuli na aeradrom.
Tryvoha! — strašnym holasam zakryčaŭ raźviedčyk. Kryk hety ŭsich skalanuŭ. U mianie zadryžali ruki. Ja da boliu ściskaŭ ručku pavarotnaha miechanizma, nie zvodziačy vačej sa strelki azimuta.
Razhubliena stajaŭ naš kamandzir, siaržant Tarnych.
Raptam buchnuŭ harmatny strel. Udaryla čaćviortaja harmata. Ja hlianuŭ u nieba i mimavoli pryhnuŭsia: prosta nada mnoj, u samym zienicie, visieli dva čornyja kryžy ŭ žoŭtych kruhach. Potym pozirk moj upaŭ na ahniavuju pazicyju batarei, urazila dziŭnaja reč: nasupierak pravilam straĺby, usie čatyry harmaty paviernuty ŭ roznyja baki, i toĺki adna, čaćviortaja, viadzie ahoń. Ja padumaŭ: značyć, varožyja samalioty z usich bakoŭ, jany chodziać bajavym kursam.
Maje dumki pierapyniŭ mocny vybuch, ad jakoha kalychnulasia pad nahami ziamlia. Za im druhi, treci. Nad aeradromam, nad pasiolkam šuhanuli ŭhoru slupy polymia i dymu.
Ciapier ja bačyŭ fašysckija samalioty, navat bačyŭ, jak padajuć bomby. Fašysty z roznych bakoŭ zachodzili na aeradrom, z jakoha ŭźnimalisia, zachoplienyja źnianacku, našy źniščaĺniki. Adzin z ich vynyrnuŭ prosta z vybuchu i zahareŭsia ŭ pavietry. Druhi, nie nabraŭšy vyšyni, urezaŭsia ŭ budynak kluba liotčykaŭ. Na maich vačach hinuli liudzi. Našy liudzi! Ašalomlieny, ahlušany, ja nie moh adarvać vačej ad žudasnaj karciny vajny, zabyŭšysia na niejki momant na svoj ulasny strach. Źniščaĺniki, jakim udalosia ŭźliacieć, atakavali varožyja bambardziroŭščyki. Zastrakatali kuliamioty. Pačaŭsia pavietrany boj…