Stronha
K. Kirejenka
Pierasypajučy ziarniaty z ruki na ruku, ja pačaŭ ich praviejvać, dźmuchnuŭ — i liohkija aściuki1 addzialilisia ad ziarniat i ŭźnialisia ŭ pavietra. Adzin aściuk, musić, z ziarniatkam praliacieŭ ladnuju adliehlaść i biasšumna ŭpaŭ na vadu. I tut adbylosia toje, čaho ja tak prahnačakaŭ: z ciomnaj hlybini vyblisnula ružovaja žyvaja bliskavica, kliunula pa aściuku, adčula, što padmanulasia, što heta nie matyliok i nie muška, i malankava źnikla, jak byccam i nie źjaŭlialasia zusim. Stronha… Mala chto z rybakoŭ moža pachvalicca, što šmat razoŭ sustrakaŭsia z hetaj najpryhažejšaj rybinaj našych rek. Inšyja navat nie viedajuć, što jana ŭ nas takaja jość, bo nie kožnamu ŭdajecca pabyvać u tych miaścinach, dzie jana žyvie: u takich voś niachodžanych liasnych zakutkach, na račulkach, što biaruć svoj pačatak i nabirajuć silu z samych čystych ściudzionych krynic. Vyjavić stronhu nie tak prosta: nie na liubuju prynadu kiniecca, pakinuŭšy svaju tajemnuju schovu. Dy i vodzicca jana nie ŭsiudy, a toĺki ŭ vieĺmi čystaj, kryničnaj vadzie.
Paźniej, kali ja nie adzin raz naziraŭ za žyćciom račulki, niamala bylo ŭ mianie ščaślivych spatkańniaŭ sa stronhaj. Na kručok padmanvaŭ ja jaje, praŭda, redka, a kali i traplialasia, dyk staraŭsia jak najchutčej vypuścić krasuniu tudy, adkuĺ jana i pryjšla. Bo niešta zaŭsiody kalacilasia serca, kali bačyŭ, jak pačynaje mlieć u rukach jaje zhrabnaje, pruhkaje ciela, jak hasnuć na soncy śvietla-aranžavyja i sinija zorki na joj, jakimi tak krasamoŭna adaryla jaje ščodraja pryroda. Alie zatoje i pryhažościu, i daścipnaściu, i sprytam stronhi pazachapliaŭsia davoli. I nie adzin raz ciešyŭsia viesiela, kali ŭdavalasia pierachitryć jaje. Nie adzin raz vadziŭ matyĺkom tak, kab jana až irvalasia za im, uźliatajučy nad vadoj, pakazvajučy ŭsiu siabie, pryvabnuju, zichatlivuju. Padkinieš matyĺka dy i vychapiš jaho z vady — i nie možaš utrymacca ad śmiechu, kali skočyć jana ŭ pavietra, a potym siardzita bliśnie nazad, uzburliŭšy spakojnuju račulku. Alie dzielia takoha ščaślivaha momantu niamala davialosia i pa bierahach papoŭzać, i zatojvacca, nie dychajučy, i ŭ rasie kupacca, i na soncy halavu smalić. Slovam, prajści ŭsiu navuku cichaha paliavańnia z vudaj. U toj ža dzień ja jašče nie mieŭ takoj navuki. I tamu stronha, što kinulasia na aściuk, byla tady i pieršaj dlia mianie, i apošniaj. Koĺki ni kidaŭ potym aściukoŭ na vadu, a stronha boĺš siabie nie pakazala.
Musić, usio ž zaŭvažyla niebiaśpieku.
Nu što ž, dlia pieršaha razu i heta bylo bahaćciem: ubačyŭ stronhu, štości źviedaŭ pra jaje noraŭ. A čaho jašče treba rybaku? Ciapier mnie, badaj, užo nie bylo čaho rabić na račulcy, choć jana, jak by klapociačysia pra mianie, tady-siady padavala svoj holas, i ja ščyra i navat z radaściu laviŭ jaho i z im upeŭniena kročyŭ praz bor. A ŭ dušy śpiela nadzieja, što jašče nie raz mnie daviadziecca spatkacca sa stronhaju, najpryhažejšaj u našych rekach.