U viosku, da maci
B. Sačanka
Ciahnik z hetaha vialikaha horada na Sažy ŭ maje rodnyja miaściny adychodzić hadzin u šeść viečara. I ja, pryjechaŭšy ŭ horad jašče na dośvitku, kab niejak prabavić čas, dzie toĺki ni pabyvaŭ: u mahazinach, jakija mala čym roźnilisia ad minskich, staličnych, na rynku, jaki byŭ niepadalioku ad aŭtobusnaj stancyi i znoŭ ža ničym asablivym mianie nie pryvabiŭ, tamu što byŭ nie bazarny, a zusim zvyčajny budzionny dzień.
Dačakaŭšysia narešcie pasadki na patrebny mnie ciahnik, ci nie pieršy kinuŭsia ŭ vahon. Vybraŭ miesca lia akna, pastaviŭ svoj darožny čamadan, źniaŭ z pliačej plašč i, paviesiŭšy jaho na kručok, sieŭ na abšarpanuju, nie nadta čystuju laŭku. U vahonie, nahretym za dzień dzieści na zapasnych puciach u tupiku jašče davoli śpiakotnym vieraśnioŭskim soncam, bylo dušna, pyĺna, pachla farbaj. Ja adčyniŭ akno — adrazu ž paśviažela.
«Nu voś, zdajecca, budu chutka doma», — liedź nie ŭholas skazaŭ ja. I ŭ vačach paŭstala raptam taja stancyja ŭ zielianinie hustych akacyj, dzie ja na źmiarkańni vyjdu z vahona, hluchaja, ciomnaja daroha praz zaroslyja maladniakom dzialianki, vioska, što pačniecca za niešyrokaju račulkaju i kupčastym laźniakom, chata amaĺ na samym kancy hetaj vioski.
Znoŭ ja nieprykmietna, cicha adčyniu ciažkija dubovyja vieśnicy, zajdu ŭ dvor, pastukaju ŭ šybu akna, skažu nie vieĺmi hučna: «Mama, adčyni!» I maja rodnaja, darahaja mama padchopicca z paścieli, jašče sonnaja, padbiažyć da akna, spytaje z tryvohaju: «Chto?» I, jak toĺki ja abzavusia, spalochana, radasna ŭskryknie: «Oj!» Uskryknie i kiniecca bosaja, u adnoj palatnianaj načnoj kašuli na padvorak. Paadčyniaje chatu, siency, prypadzie mnie da hrudziej, zaplača: « A čamu ž ty, synok, teliehramy nie daŭ? Ja b mašynu paprasila, sustrela…»
Dvaccać hadoŭ," jak pajechaŭ ja sa svajoj vioski, i dvaccać hadoŭ voś hetak, kali naviedvajusia dadomu, sustrakaje mianie zaŭsiody maci. Bahata čaho źmianilasia za hetyja klopatnyja, dobryja hady i ŭ śviecie, i ŭ krainie, i ŭ vioscy, i ŭ žyćci majoj maci, dy i sam ja źmianiŭsia: z cybataha padlietka-dziesiaciklaśnika staŭ mažny, karžakavaty čalaviek, siemjanin, baćka dvaich amaĺ užo daroslych dziaciej. A sustreča z maci nie źmianilasia, jana ŭsio takaja ž niepasrednaja, trapiatkaja. Adzinaje, na čym ja zasiarodziŭ apošnim časam uvahu, dyk heta chiba toje, što maci ŭžo nie tak imkliva adčyniaje dźviery i biažyć mnie nasustrač, jak biehla raniej. Ničoha nie parobiš, staraść, kažuć, nie radaść.
Miž tym, pakuĺ ja stajaŭ lia akna i dumaŭ-uspaminaŭ svaju viosku i maci, u vahon zachodzili liudzi. Vahon zapoŭniŭsia davoli imkliva, choć dzień byŭ i budni: jechali dadomu tyja, chto pracavaŭ u horadzie, a žyŭ niepadalioku ŭ vioskach.
Zadumaŭšysia, ja siadzieŭ na laŭcy, hliadzieŭ u akno i na chvilinu zabyŭsia navat, što ŭ vahonie poplieč sa mnoju siadziać liudzi, kožny sa svaimi dumkami, klopatami. Zhadaŭšy svajo malienstva, ja raptam pačaŭ dumać pra toje, što ŭsio, što pranosicca mima vahona, ja bačyŭ užo nieadnojčy z akna, bo jeździŭ pa hetaj darozie dziasiatki, sotni razoŭ. I dziŭna bylo, što na ŭsio hliadzieŭ ciapier znoŭ tak, nibyta ŭpieršyniu jaho bačyŭ. Toje, raniejšaje, čamuści nie zapomnilasia, prabiehla, pranieslasia mima mianie. Nie zapomnilisia, pranieślisia mima mianie i tyja liudzi, z kim ja sustrakaŭsia pa voli liosu ŭ vahonach, tyja, z kim jechaŭ dadomu, da svajoj maci.
Sonca miž tym schavalasia, upala niedzie za lies, daliahliad zvuziŭsia, ściamnieŭ: nabližaŭsia viečar, ciemra.