Liubić rodnuju ziamliu
Ja. Halubovič
Rodnaja ziamlia pryhožaja ŭ kožnuju paru hoda.
Zimoj, kali za voknami liutuje maroz. Navat tady, kali viecier vyje, jak halodny voŭk, špurliaje ŭ vokny suchimi kamiakami śniehu.
Viasnoj, jak strojnyja tapoli niaśmiela vypuskajuć kliejkija i pachučyja zialionyja listočki. Tady, kali pad samym kŭpalam nieba zalivajecca žaŭruk.
Lietam, kali nizka nad ziamlioju, ščabiečučy, nosiacca lastaŭki. Kali na paliankach u travie husta čyrvaniejuć sunicy — bujnyja, śpielyja, z žoŭtymi ziarniatkami, niby viasnuškami, pa bakach.
Pryhožaja naša ziamlia i ŭvosień, kali ŭ kronach biaroz źjaŭliajucca pieršyja zalatyja piataki. 3 kožnym dniom ich stanovicca ŭsio boĺš i boĺš.
U pryrodzie, jak i ŭ žyćci čalavieka, usio mianiajecca. Adna para hoda źmianiaje druhuju, alie kožnaja z ich pa-svojmu admietnaja, niepaŭtornaja i pryhožaja. Pryhožaja, jak śpieŭ ptušak, jak matčyna pieśnia, jak toj kutočak rodnaj ziamli, dzie ty naradziŭsia i vyras. A ciapier nievialičkaja kazka pra toje, jak na našaj ziamli treba šanavać usich.
Pakryŭdziŭ adnojčy stary savu. Razzlavalasia sava i skazala, što boĺš nie budzie ŭ dzieda na luzie myšej lavić. Stary toĺki paśmiajaŭsia z nierazumnaj savy: «Nie budzieš — i nie treba. Biada vialikaja!» Alie pierastala sava myšej lavić — i raptam aśmialieli myšy. Pajšli hniozdy čmialioŭ razburać. Alie i tut ničoha nie zrazumieŭ dzied. Paliacieli čmiali — i nichto nie zastaŭsia kaniušynu apyliać. Nie raście na luzie kaniušyna, niama čym karovu karmić. A biez kormu nie stala ŭ karoŭki malaka. Voś toĺki tady zrazumieŭ stary, jakuju pamylku zrabiŭ. Dy i pajšoŭ da savy prasić prabačeńnia.
Sens hetaj kaźki nie toĺki ŭ tym, što nieĺha kryŭdzić siabroŭ. Sens kaźki jašče i ŭ tym, što ŭ pryrodzie ŭsio źviazana niabačnymi niciami. Jak u kazcy: na pieršy pohliad, nie maje sava dačynieńnia da malaka, a voś atrymlivajecca, što maje. Praz myšej, praz čmialioŭ, praz kaniušynu — da karovy i malaka.
Usim nam treba być nadzvyčaj uvažlivymi da pryrody. Chto z nas z zamilavańniem nie sačyŭ, jak chucieńka paŭzie, śpiašajecca pa daloni malieńkaja božaja karoŭka. Jak uźliataje z našaha paĺca, adčajna lapoča kvolymi kryĺcami. Zdajecca, takaja drobiaź! Alie vučonyja padličyli, što adna božaja karoŭka za svajo karotkaje žyćcio źniščaje kalia dziesiaci tysiač asobin tli. Heta koĺki b jany žyvatvornaha soku z raślin vypili? Tamu ŭ niekatorych krainach božych karovak pieravoziać z rajona ŭ rajon, navat z adnoj častki śvietu ŭ druhuju. Heta robiać tyja haspadary, što razumiejuć i bierahuć pryrodu. A niekatoryja tym časam kožnuju viasnu družna vychodziać palić suchuju travu. Jany nie zadumvajucca, koĺki nasiakomych zahinie ŭ biaźlitasnym ahni. Koĺki prapadzie čmialinych hniozdaŭ, koĺki pčol i vosaŭ, jakija zimavali ŭ pustych ściablinach raślin, nie zmohuć padniacca ŭ paliot. I koĺki božych karovak paniasie viecier z popielam i dymam!
Možna pryvodzić padobnyja pryklady biaskonca. I ŭsie jany pra adno: pra toje, što i liudzi, i źviary, i ryby, i ptuški, i raśliny žyvuć u adnym domie, jaki nazyvajecca pryrodaj. Dyk jak ža nam nie šanavać, nie bierahčy svoj rodny dom?
Čalaviek, jaki nie razumieje suviazi ŭ suśviecie, moža šmat biady prynieści i sabie, i pryrodzie, i mnohim liudziam. Voś čamu šanavać pryrodu, vyvučać jaje zakony i źjavy treba nam usim.