U puščy
U. Karatkievič
I prychodzić lieta. Usio maćniej ptušynaja pieśnia, a ŭ kaho jaje niama, to kryk… Lunajuć nad paplavami i balotami jastraby, čyrvonyja karšuki i bierkuty. Liotajuć viasiolkavyja fazany, skačuć na balotach u maločnym tumanie i ŭ ranišnim soncy žoravy. I ziaziulia ličyć biaskoncyja hady ŭsim, chto pryjšoŭ siudy z dabrom. Na zary plieščucca na pavierchni vady ščupaki. A nad imi biely dyvan liliej-harlačykaŭ, vyšej — pachučy ajor1, jakim uścilajuć padlohu na Siomuchu, a nad im luhaviny z kvietkavym raznatraŭjem, i kusty jadloŭcu, i soniečny padliesak, a jašče vyšej — pavucinnyja jeĺniki, bary, padobnyja da hatyčnych chramaŭ, i vysakarodnyja liasy piacisothadovych duboŭ i hrabaŭ.
Siadžu ŭ kvartalie starych hrabaŭ, kalony stvaloŭ až pad nieba. Niama ŭ bielaruskich liasoŭ adnatonnaj surovaści paŭnočnaha boru ci tajhi. Kudy ni kinieš pozirk — pierad taboju zusim inšy piejzaž, jaki kožny raz vyklikaje zachaplieńnie.
Upaŭ pieršy žoŭty listok, papiaredziŭ, što niachaj zaraz siaredzina lieta, alie ž byvaje i vosień, kali pušča budzie palać ryžym, čyrvonym, purpurnym, zalatym ahniom, kali lipkija jahady stanuć padobnyja da prazrystych žamčužyn, kali pavietra nad puščaj stanie stahnać ad kliču žoravaŭ, liebiedziaŭ i dzikich husiej.
Padymaju vočy. Alień. Usio ž ja jaho padpiĺnavaŭ. Navaliŭsia hrudźmi na stvol tonkaha i vysokaha dreva, idzie i hnie jaho, prapuskajučy miž nahami. Dabraŭsia da listoty i zakusvaje, vodzić cioplymi i miakkimi hubami. Dajeŭ, vypuściŭ dreva i pajšoŭ prahalinaj, niby paplyŭ u pavietry. Sotni hod parachavyja malanki prypyniali ŭ zienicie jaho apošni skačok. Alie vyšejšaj mužnaściu žyvoha jon uparta ciahnuŭ praz viaki svajo žyćcio i svaju pryhažość. I toĺki hetaj pryhažościu i hetaj laskavaj upartaściu uratavaŭ jon na ziamli svoj rachmany, svoj tryvaly, svoj viečny rod.
Budziem spadziavacca, što, kali my budziem sapraŭdnymi liudźmi, jon z našaj dapamohaj uratuje jaho na vieki viakoŭ.
Daruj nam, alień! My ŭsio ž pastarajemsia źbierahčy ciabie. My źbieražom i zubroŭ, i čalaviečnaść, i staryja viežy, i ŭsplioski babra, i dziva soniečnych palian, i vurkatańnie dzikaha holuba, i śviatuju hučnuju cišyniu puščy. Tady budzie mir usim, usiamu žyvomu. Nie budzie kamienia za pazuchaj i prychavanych streĺbaŭ. Nastanie taki čas. I voś tady ŭsia ziamlia, paŭsiuĺ, dzie jość niečapanyja stepy, hory, pieršabytnyja liasy, usia ziamlia stanie padobnaja da ciabie, pušča, bo paŭsiuĺ buduć bierahčy ziamliu, jak bierahuć jaje zaraz tut. I pryroda adplocić dabrom: nieŭmiručymi dubami, rybnymi rekami, jakija tak laskava myjuć pyĺnyja nohi, soncam i kryštaĺnym niebam, jakoje nie zachmarvajuć dym i pyl. I nie buduć chavacca ad čalavieka babior i alień.
A pakuĺ dobra, što vy choć na chvilinu zajšli ŭ pušču, u hetyja soniečnyja nietry, u hety samy liepšy kutok staražytnaj našaj krainy.
Treba, kab vy choć by na chvilinu zastalisia sam-nasam z alieniami i zubrami, z aksamitnymi hrabami i vuzlavatymi dubami, z sumlieńniem, z čalaviečnaściu, z usioj hetaj dobraj i adviečnaj bielaruskaj ziamlioj.