Jaź
K. Kirejenka
«Synok, pryjazdžaj! Pajšoŭ jaź», — takuju karotkuju teliehramu prysylala mnie maci kožnaj viasnoju paślia taho, jak ja ŭstaliavaŭsia na žycharstva ŭ stalicy. Heta byla jaje malieńkaja chitraść, kab čaściej bačyć mianie kalia siabie ŭ rodnaj chacie. Bo jana dobra viedala: što-što, a hetaje pryjemnaje paviedamlieńnie adrazu padymie mianie ŭ darohu.
Choć maci maja i byla zaŭsiody praciŭnicaj roznych niehaspadarskich zaniatkaŭ, alie rybackaje majo zachaplieńnie ŭsio ž šanavala. Kali paślia jaje teliehramy ja pryjazdžaŭ u svoj Hajšyn, jana padrabiazna pierakazvala mnie viaskovyja rybackija naviny, pieradavala ŭsio, što čula ad susiedziaŭ-rybakoŭ i nierybakoŭ. I voś ja chapaŭ z-pad strachi arechavuju svaju vudu i kidaŭsia na Sož, tudy, dzie (viedaŭ heta i pa svaich uspaminach, i pa raskazach maci) čakaje mianie viasnovy ŭladar pierakataŭ — jaź.
Jaź na Sažy — ryba, pra jakuju chodziać sapraŭdnyja liehiendy. I jaki jon byvaje asilak — samyja mocnyja lieski rvie; i jaki mudry dy chitry — zdaliok čuje rybaka niebiaśpiečnaha i rybaka-niedareku; i jaki jon žartaŭnik — cely dzień moža z prynadaju zabaŭliacca, a jaje nie voźmie.
Ja ničoha nie dadam da hetych liehiendaŭ, a skažu toĺki, što ŭ maim rybackim ščaści jaziu naliežyć najpieršaje miesca. Niejak tak zdarylasia, što pieršaj vialikaj rybaju, jakuju mnie ŭdalosia zlavić na svaju niachitruju dziciačuju vudu, byŭ jakraz jaź.
Heta adbylosia ŭ čas kaśby. Stajaŭ jasny poŭdzień. My raśkidali z baćkam siena, kab pierasušyć paślia daždžu. «Pieradych, synok!» — skazaŭ, kali ŭsio bylo zrobliena, baćka i prysieŭ adpačyć pad lazovy kust. Ja podbieham śkiravaŭsia da Saža: tam, na bierazie, liažala ŭ travie prychavanaja mnoju vuda. Za jakuju chvilinu nalaviŭ celuju žmieniu konikaŭ. Kručok byŭ vielikavaty — nu što ž, konikaŭ chapala, ja nasadziŭ ich na kručok, moža, nie mienš čym paŭdziasiatka i, prymaściŭšysia za lazovym kustom, kinuŭ u vadu. Nie paśpieŭ ja i apamiatacca, jak u tym miescy, kudy ŭpali koniki, pavierchnia vady ŭzburlilasia šyrokim kruham. I ŭ toj ža momant lieska nastrunilasia i cicha zaźviniela. Pierapalochaŭšysia, ja staŭ ciahnuć vudu na siabie i tut zrazumieŭ, što na kručku siadzić niešta duža vializnaje.
Potym, kali čalaviek stanovicca vopytnym rybakom, jon usio razhliadaje padrabiazna: jak ryba brala, jak jon padsiakaŭ, jak ciahnuŭ i, što časta byvaje, čamu nie vyciahnuŭ. A ŭ navička ŭsio adbyvajecca pa-božamu naiŭna. Ja nie viedaju, jak vyvodziŭ taho pieršaha svajho jazia, alie dobra pamiataju, što ŭvieś byŭ pierapeckany račnym ilam, kali ŭ rukach maich narešcie apynulasia ladnaja sierabrystaja rybina.
Sami razumiejecie, što sa mnoj rabilasia: zabyŭšysia pra ŭsio na śviecie, ja z toj rybinaju kinuŭsia da baćki. I, musić, niešta kryčaŭ, bo jon, ustryvožany, užo chutka bieh mnie nasustrač.
«A bratačka ty moj! Jaź! — skazaŭ baćka. — Niaŭžo sam? Ot rybaloŭ! Ot rybaloŭ!»
Paślia hetaha vypadku i baćka, jaki sam nie liubiŭ zajmacca rybalkaj, alie duža liubiŭ pabyvać na pryrodzie, časta chadziŭ sa mnoj na Sož.